top of page

W krainie świętego Mikołaja

Wybierając kolejny cel naszych przygód, zapragnęliśmy czegoś „egzotycznego” i choć Laponia nie nasuwa się nikomu na myśl, mówiąc o egzotyce, to per se nią jest, odróżniając się od innych miejsc na świecie.


Wysyłając kilkanaście maili do różnych hoteli znajdujących się w Laponii bardzo szybko uzyskaliśmy odpowiedź od jednego z nich. Kakslauttanen Arctic Resort prezentował się cudownie. Szklane igloo, zanurzone w śniegu i otaczający je las, to obraz niczym z bajki. Jussi, właściciel kurortu zadzwonił do mnie. Bardzo mu się śpieszyło, aby nas zatrudnić i chciał przeprowadzić ze mną i Jirką rozmowę o pracę, natychmiast. Wtedy nie odczytaliśmy tego jako znak desperacji, ale bardziej jako wielką chęć do zatrudnienia nas. Umówiliśmy się na drugi dzień. Gdy po kilkuminutowej wymianie emalii na temat prawidłowego loginu, pojawił się na ekranie, białobrody dziadek, od razu nasunęła mi się jedna myśl – Święty Mikołaj. Rozmowa była jedynie formalnością i po 10 minutach mieliśmy pracę.

Gdyż nasz kontrakt zaczynał się z początkiem września, postanowiliśmy się udać na wycieczkę rowerową, ciesząc się latem i w miarę dobrą pogodą, której wtedy nie docenialiśmy, myśląc naiwnie, że przecież za kołem podbiegunowym nie może być tak źle.

Przyleciawszy do Oulu mieliśmy okazję spędzić tutaj kilka godzin, oczekując na autobus do Kakslauttanen. I tak siedząc w parku, zauważyliśmy pewną anomalię, która tutaj jest normą - wszechobecną ciszę. Nikt ze sobą nie rozmawia, nawet niemowlęta i psy są bezgłośne. To właśnie kwintesencja fińskiego miasta- ludzie bez żadnych wyrazów na twarzy oraz ponure budynki.

Na szczęście z Oulu wydostaliśmy się po kilku godzinach oczekiwania. Gdy po kilku godzinach dotarliśmy do Kakslauttanen, kierowca wyrzucił nas przy drodze, w środku lasu. Wokół panowała pustka, parę budynków, jedna droga, wiele drzew i nic więcej. Było już późno i powoli zaczynało się ściemniać, nie pomijając faktu, że było całkiem zimno. Zadzwoniwszy do Jotti, menadżerki głównej kurortu, usłyszałam, że nieco się spóźni. 10 minut spóźnienia przemieniło się w godzinę czekania. Gdy upłynęła godzina, nakazała nam przejść się do recepcji kurortu znajdującej się nieopodal. Tam odczekaliśmy kolejne kilkanaście minut. Wtedy pojawiła się ona- piękna Hinduska. Siedząc w aucie powiedziała nam, że niestety nie mają dla nas normalnego zakwaterowania, ale tymczasowym rozwiązaniem będzie luksusowa chatka. Od razu pomyślałam, że pewnie przesadza z luksusem i przyjdzie nam mieszkać w jakimś drewnianym szałasie na narzędzia ogrodowe, ale ku naszemu zaskoczeniu, nasza chatka, była wielką chatą z belek, z kominkiem, wielkim przedsionkiem, dwiema łazienkami, dużą sypialnią i prywatną sauną. Jotti, była kiepska w tłumaczeniu czegokolwiek, ciężko było ustalić najprostsze detale naszego pobytu w Kakslauttanen. Zapytawszy co z jedzeniem, odpowiedziała, że jutro ktoś przyjedzie po nas, żeby zabrać nas na śniadanie. Pomyślałam, czyli jedzenie jest wliczone, ale gdy drążyliśmy temat okazało się, że musimy sami sobie za nie zapłacić. W międzyczasie powiedziała, że grupa ludzi jedzie zrobić zakupy więc możemy do nich dołączyć. Musieliśmy wybrać między brakiem śniadania lub brakiem jedzenia na kolejny tydzień. Gdy Jotti odjechała zostawiła nas nieco zmieszanych. Po wymianie kilku smsów, dowiedziałam się jaka jest cena wyżywienia i jaki jest numer do chłopaka, który miał nas zabrać na zakupy. Zanim wysłałam smsa z zapytaniem o ewentualny transport, dostałam wiadomość o treści: „Kim jesteś?”. Pomyślałam, że osoba, która go wysłała musi być bardzo nieco zagubiona. Mój rozmówca zreflektował się tego samego wieczora, wysyłając mi smsa, informując mnie o zorzy polarnej.

Wylecieliśmy jak z bicza strzelił. Nigdy nie doświadczyliśmy zorzy polarnej więc byliśmy podekscytowani, że już pierwszego dnia ją zobaczymy. Na niebie pojawiła się jasna smuga, nieco szarawa, nieco zielona, mało wyrazista. Na początku zastanawialiśmy się czy aby na pewno to Aurora. Mając w głowie obraz, cudownie wyglądającego zjawiska, nieco się zawiedliśmy, ale uznaliśmy to za dobry omen.

Na drugi dzień mieliśmy zostać odebrani przez Sunny’ego i pojechać na zakupy o godzinie 11. Gdzieś około 12 dostałam smsa, że van czeka na nas przed naszym domem. Na szczęście zrobiliśmy małe zakupy, będąc w Oulu, więc nie musieliśmy zrezygnować ze śniadania.

W minivanie siedziała Finka Anni, Słowaczka Sonia i dołączył do nas kolejny Fin, który nazywał się Jantso ale my za jego plecami ochrzciliśmy go imieniem Pekka, gdyż jego wygląd przypominał nam innego osobnika, pochodzącego z Finlandii o podobnej tęgiej postawie i osobliwym charakterze.

Na pierwszy rzut oka, grupa wydawała się w porządku, jedynie obecność Sunny’ego działa mi na nerwy. Nieco po 20-sce młodzik w ciemnych okularach, zgrywał się na „bóg wie co”, jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy pewnej ważnej informacji na temat więzów rodzinnych z menadżerką główną kurortu.

Pierwsze zakupy były dość stresujące i chaotyczne. Nie wiedząc jak wielkie zakupy musimy zrobić, postanowiliśmy zagrać bezpiecznie i kupić tyle ile wlezie. Niczym jak dwa oszołomy biegaliśmy z jednej alejki sklepu do drugiej. Etykiety w języku fińskim dodawały całej sytuacji dramatyzmu. Nic co było napisane, nie miało jakiekolwiek sensu dla nas. Na szczęście na obrocie wszystkich produktów mogliśmy znaleźć ich szwedzkie tłumaczenie, wiedziałam, że kiedyś znajomość norweskiego się przyda. Wypełniając mój 50 l plecak i obwieszając każde wolne miejsce na ręce reklamówkami, z sukcesem wyszliśmy ze sklepu. Po minach naszych współzakupowiczów, można było odgadnąć, że czekali na nas dość sporo czasu.

Pierwszego dnia pracy poznaliśmy naszą kierowniczkę, Lotta, która wyglądała na młodszą od nas, oraz dwie Bułgarki, które trzymały się na uboczu i były małomówne. Zostaliśmy rozdzieleni z Jirką. On dołączył do Anni w przygotowywaniu igloo a ja pojechałam z Lottą, posprzątać jedną z chatek. Lotta pozostawiła mnie samą. Tłumacząc mi procedurę, powiedziała, że kafelki muszą być wypolerowane na połysk. Gdyż jestem bardzo odpowiedzialna, męczyłam się polerując i pucując kafelki na wysoki połysk. Pierwszego dnia pracy nie chciałam dać plamy, jak się później okazało, polerowanie kafelek było przesadą i nie należało do normalnej procedury. Po wysprzątaniu chatki Lotta, zabrała mnie do domu świętego Mikołaja, gdzie miałam wysprzątać cały dom. Dom był stary i dość zakurzony, dawno nikt tu nie sprzątał a osoba mieszkająca tutaj przez cały ten okres czasu, nie ruszyła palcem. Uporządkowanie całego domu zajęło mi wieki, ale z wielką satysfakcją, zamykałam drzwi, spoglądając za siebie czy aby na pewno wszystko jest czyste, utwierdzając się w przekonaniu, że wykonałam świetną pracę.

Na drugi dzień poznaliśmy zwariowaną Chorwatkę Maję o charakterystycznym zachrypnięty, głosie. Maja wyglądem przypominała osobę, mającą za sobą dość bujne życie towarzyskie. Dzięki niej poznałam najpikantniejsze plotki kurortu oraz usłyszałam jakie opcje mam, gdy zechcę odejść z Kakslauttanen. Bardzo szybko się okazało, że owe opcje mogą być bardzo pomocne. W ciągu kilku dni nasze życie obróciło się w koszmar. Niestety trafiliśmy do współczesnego łagru, gdzie nie masz czasu napić się wody, bo aby zdążyć musisz porządnie przebierać swoimi górnymi i dolnymi kończynami. Po miesiącu postanowiliśmy odejść. Aby przekonać nas do pozostania dostaliśmy obietnicę złotych gór, ale byłoby to wbrew naszemu przekonaniu, że nic nie jest warte więcej niż szacunek do samego siebie.

bottom of page