top of page

Przemierzając Europe, w siodle czarnego rumaka

Zapewne nie był to mój pomysł, bo znając moje zdolności koordynacyjne oraz warunki kondycyjne, w życiu nie podjęłabym się tego wyzwania, Jirka, natomiast, jest właśnie tym szaleńcem, który namówił mnie do wyjazdu na drugi koniec Europy.


Celem była Hiszpania a punktem startowym Ołomuniec. Po zakupie potrzebnego sprzętu, wyruszyliśmy. Myślałam, że nie podołam, gdy wsiadłam na rower i poczułam ciężar jaki mi przyjdzie wieźć ze sobą przez następne dwa miesiące, ale rozkręciłam się szybko, gdy wyjechaliśmy poza Ołomuniec. Pierwsze 50 km poszło gładko, prosta droga, super warunki, nie było źle. Gdy wyjeżdżaliśmy z Kromieryża zaczęły się schody, a raczej góry. W pewnym momencie musiałam się zatrzymać, bo poczułam, jak krew buzuje mi w mózgu, byłam bliska zwymiotowania, obiadu, który jeszcze przed chwileczką spożyłam. Pamiętam, jak mówiłam „nie dam rady”, „to się nie da”, „jedź beze mnie” ale po jakimś czasie dotarliśmy do naszej bazy. Czerwona jak burak, przesiąknięta potem, usiadłam przy piwku, który zaserwował nam właściciel, będąc pod wrażeniem naszego ambitnego planu. To była najlepsza część dnia. Takich dni,jak ten pierwszy, było sporo. Z czasem jazda przychodziła mi coraz łatwiej, nie wrogie były mi pagórki i strome góry. Każdego dnia budziliśmy się wczesnym rankiem. Rześkość napędzała nas na cały dzień i choć ból odzywał się w każdym zakątku ciała, kontynuowaliśmy.

Były momenty, że chciałam zawrócić, wielokrotnie myślałam, aby się poddać. Czasami płakałam po cichutku, jadąc za Jirką lub pod nosem go przeklinając. Często dochodziło też do kłótni i zgrzytów między nami. Nie było idealnie. Każdego dnia musiałam przekonywać sama siebie czy warto, a gdy nabrałam pewności siebie i przekonania, że chce dotrzeć do celu wydarzył się wypadek.

Nie założyłam tego dnia medaliku, który zawsze ze sobą noszę. Mieliśmy tylko pojechać kawałeczek do sklepu. Przejeżdżając przez most, nie skupiałam się na drodze, byłam zmęczona i głodna. W pewnym momencie zahaczyłam o lampę i przez przypadek nacisnęłam hamulec. Jak długa poleciałam, przekoziołkowałam w powietrzu, przecierając krawężnik moim przedramieniem. Wszystko się działo w zwolnionym tempie. Gdy w końcu uderzyłam o chodnik widziałam nadciągający samochód, szybko się odsunęłam od krawędzi. W tym momencie zrobiło mi się słabo, myślałam, że za chwile zemdleję. Spojrzałam na łokieć pełen żwiru, rana była dość głęboka, ale na szczęście nie nadająca się do szycia. Na szczęście, posłuchawszy mojej intuicji, tuż przed wyjazdem do sklepu włożyłam do mojej torebki gaziki do odkażania ran, które bardzo przydały się do przemycia mojej ręki. W przeciwieństwie do mojego partnera zawsze ubierałam kask, nawet jeśli wyjeżdżaliśmy na chwileczkę i właśnie dzięki mojej zapobiegliwości uratowało mi to życie.

Wypadek bardzo na mnie wpłynął, nie mogłam się otrząsnąć i już do końca wycieczki wyjeżdżałam modląc się aby nic nam się nie stało.

Do Hiszpanii nie dotarliśmy, ale nie szkodzi, przemierzyliśmy ponad 3000 km docierając do wybrzeża atlantyckiego i to wystarczy, aby poczuć się spełnionym.

bottom of page