Ukryty skarb Oceanu Indyjskiego
- Magdalena
- 13 sie 2013
- 2 minut(y) czytania
Andamany leżą 1200 km od linii brzegowej Indii. Można się tak dostać tam drogą morską lub lecąc samolotem. Jako nieliczni turyści wraz z pozostałą czwórką śmiałków wybraliśmy tą pierwszą opcję.

Przed wejściem na pokład przed oczyma stał wielki zardzewiały statek, do którego jak mrówki wciskali ludzi.
Trzy dni spędzone na statku były nie tylko niesamowitą przygodą, ale i też prawdziwym sprawdzianem wytrzymałości. Nie mowa tu o smrodzie czy niewygodzie, to Hindusi będąc natrętni testowali naszą cierpliwość. Ciągłe pytania, ciekawskie wściubianie nosa i niekończące się sesje zdjęciowe były na porządku dziennym. Zmęczeni, lecz szczęśliwi po trzech dniach dotarliśmy do Port Blair, stolicy Andamanów. Wychodząc ze statku czuliśmy się niczym jak załoga pod przywództwem Krzysztofa Kolumba. Nasze wysiłki się opłaciły. Przed naszymi oczyma malował się cudowny widok.
Port Blair to mało miasto portowe. Jedyną wartą zobaczenia rzeczą jest więzienie. Każdy kto przybywa do Port Blair zostaje tu na jeden dzień lub w cale, jeśli uda mu się dostać bilet na inną wyspą.
Archipelag Andamany składają się z 576 wysp. Należą do nich między innymi: Havelock, Neil, Wielki Andaman, Mały Andaman. Aby wydostać się na którąkolwiek z nich trzeba stoczyć nie lada walkę i jest to wyrażenie dosłowne.
Dotarłszy do biura biletowego zobaczyliśmy tłumy ludzi. Kolejka dla kobiet była najkrótsza więc myślałam, że mamy szczęście, ale i tu nie było łatwo. Wrzaski, przepychanki, bijatyki- właśnie to charakteryzowało to miejsce. Porządku pilnował ogromny strażnik, ale i on nie był w stanie zapanować nad tym chaosem. Czekając na moją kolej musiałam być czujna, bo niejedna kobieta próbowała się wcisnąć przede mną, lecz ja wprawdzie mała ale zahartowana już kobieta nie dawałam za wygraną. Po upływie dwóch godzin dostaliśmy upragnione bilety. Na drugi dzień dotarliśmy do Havelock, najbardziej popularnej z wysp. Nie czekając na nic po znalezieniu bananowej chatki pobiegliśmy na plażę położoną od niej kilkanaście metrów.
Turkus morza zapierał dech w piersiach. Nie była to standardowa plaża, lecz skrawek piasku z dwoma ławkami i drzewami. Ale właśnie takiego dzikiego miejsca szukaliśmy, to był nasz prywatny skrawek raju.
Pierwszego dnia zaczęło padać, lecz nie zniechęciło to mojego towarzysza, aby pójść na plażę, po kilku minutach przybiegł zdyszany i zaciągnął mnie na plażę. Fiolet mieszał się z różem, odpływ ujawnił co skrywało morze, kamienie rzucone to tu, to tam. Myśląc o Andamanach ten obraz rysuje się przed oczyma.
W Havelock spędziliśmy trzy tygodnie odkrywając każdy jej zakątek. Wyspa posiada wiele pięknych plaż ale jest jedna magiczna- Plaża Słoni (oryginalnie: Elephant Beach). Aby się do niej dostać musieliśmy, boso, przejść przez dżunglę, podłoże było zbyt mokre by móc przejść w obuwiu. Przemierzając dżunglę napotkaliśmy słonia oraz jego…. odchody. Niestety zwierzęta były przykute łańcuchem. Gdy już docieraliśmy do naszego celu napotkaliśmy przeszkodę- mokradła. Gdyż woda była mętna nie wiedzieliśmy, gdzie stąpamy a w mokradłach często kryją się krokodyle. Gdy już przekroczyliśmy bezpiecznie mokradła przed naszymi oczyma malowała się piękna plaża a to co zobaczyliśmy w wodzie było jeszcze piękniejsze. Kolorowe rybki przeróżnych rozmiarów, rafa koralowa, kraby, nasi znajomi widzieli nawet żółwie. To tutaj najczęściej przybywaliśmy budząc się o czwartej nad ranem by zdążyć przed przypływem, który pokrywał całą plażę.
Comments