Nowa Zelandia, początki
- Magdalena
- 30 lis 2014
- 2 minut(y) czytania
Po długiej podróży dotarliśmy do Aucklandu, wbrew temu co czytaliśmy nie czekały na nas żadne kontrole i nic nie stało nam na przeszkodzie by wkroczyć na teren Nowej Zelandii.

Na miejscu czekali na nas Petr i Olinka, poprzedni właściciele naszego kochanego Homie. O „nim” opowiem troszkę póżniej…Wykończeni, niedospani i głodni dotarliśmy do naszego hostelu- śmierdzącego skarpetami budynku dla młodych i głodnych alkoholu i zabawy ludzi, którymi my nie jesteśmy z racji wieku i doświadczenia. Na miejscu dowiedzieliśmy się, że nie możemy się zameldować więc jak przystało na naszą upartość i pomysłowość „przeszliśmy się” kilka kilometrów by przespać się w naszym nowym domu. Nasz Homiejak go nazywamy to czerwony Toyota Estima z 1994 roku, którego pokochaliśmy wielką miłością. Od samego początku służy nam jako nasze miejsce zamieszkania i choć stary i podrapany, dumnie stoi czekając na nas aż do niego powrócimy. Czasami grymasi, ale jak się go ugłaszcze działa jak należy.
Pierwsze tygodnie w kraju, o którym tak długo marzyłam okazały się wielkim zawodem, bo choć to piękny kraj to już go gdzieś widziałam. A dokładnie parę lat temu w Europie- w Norwegii. Niestety niedosyt i brak „czegoś tego” zniechęciły mnie do Nowej Zelandii. Jadąc samochodem non stop powtarzałam sobie, że to nie to czego oczekiwałam i czego pragnęłam. Wszystko się zmieniło, gdy dotarliśmy na półwysep południowy. Rozciągające się winnice i wysokie góry sprawiły, że zakochałam się w tym kraju, a gdy dotarliśmy do Motueki, również w tej małej mieścinie. Po dwóch tygodniach podróżowania przyszedł w końcu czas na pracę. Dzięki kontaktowi, który posiadał Jirka dostaliśmy pracę w sadzie z jabłkami. I choć praca jest ciężka i czasami irytująco dłużąca się lubimy ją bo pozwala odprężyć się i wyczyścić umysł. I tak tu egzystujemy parę tygodni. Nie wiemy co czeka nas dalej chcemy zostać dłużej, bo podoba się nam ten małomiasteczkowy żywot.
Comments