top of page

Praca w sadach Nowej Zelandii i Kanady

Parę słów na temat...

Gdy parę lat temu moja koleżanka z pracy mówiła mi o zbieraniu jabłek w Nowej Zelandii, nie myślałam, że przyjdzie mi samemu tego doświadczyć. Mam za sobą dwa sezony pracy w rolnictwie. Mogę śmiało powiedzieć, że jest to jedna z moich ulubionych dziedzin pracy, którą przyszło mi wykonywać. Jest to też jedna z cięższych fizycznie prac.

Już wcześniej wspominałam jak takiej pracy szukać ale podam jeszcze raz. Strona https://www.picktheworld.org/ jest świetnym źródłem na znalezienie pracy w sadzie, pakowalni, na farmie, czy w winnicy.

Na stonie http://www.picknz.co.nz/work-opportunities/find-work-now/ można znaleźć informację co i kiedy się zbiera, bardzo przydatne, szczególnie wybierając miejsce przyszłej pracy.

Będąc w Nowej Zelandii pracowaliśmy w sadzie z jabłoniami i gruszami. Najlepszą porą na rozpoczęcie pracy w sadzie jest początek grudnia. Sezon zaczyna się od przerzedzania gałęzi jabłoni a dokładniej od wyrywania małych gałązek, które rosną prostopadle do silniejszych gałęzi lub konarów drzew. Następnie przychodzi czas na thinning, czyli przerzedzanie owoców. Na początku praca wydaje się ciężka gdy ma się do czynienia z wysokimi drzewami o rozłożystych gałęziach. Jeśli nigdy wcześniej nie pracowało się na drabinie, z początku skomplikowane wydaje się ułożenie jej w stosunku do drzew ale z biegiem czasu człowiek uczy się jak za pierwszym razem sprawnie postawić drabinę, tak aby dosięgnąć do jak największej ilości gałęzi. Praca jest bardzo łatwa, polega ona na zrobieniu miejsca owocom, czyli w przypadku dużego skupiska owoców należy je rozbić, usuwając niepotrzebne lub chore owoce. Płacili nam za każde ukończone drzewo. W zależności od gatunku jabłoni, cena wahała się od 2 do 3 dolarów. W ciągu 8 godzin pracy można ukończyć  50 drzew, jeśli się już wprawisz, na początku robisz o połowę mniej. Uważaj na przebiegłych rolników. Nasz oszukiwał nas wielokrotnie, zmieniając ustaloną cenę. Tak więc gdy nastawialiśmy się na wyższą stawkę ten ją zaniżał proporcjonalnie to wykonanej ilości drzew. Uzyskanie większej niż minimalna stawka była nieosiągalna. A jeśli mowa o najniższej krajowej, to w Nowej Zelandii w roku 2015 było to 14,75 NZD, obecnie jest to 15,25 NZD.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Po thinnig’u następuje przerwa zazwyczaj kilku tygodniowa. Gdy wróciliśmy po naszym urlopie przyszła pora na zbiory. Sama ,doświadczyłam jedynie jednodniowego zbioru gruszek, co podobno stosunkowo do jabłek jest dość łatwe, śmiało mogę powiedzieć, że nigdy więcej. Pierwsze dni zbioru były katorgą dla tych, który w nim uczestniczyli. Zrywanie jabłek jest jedną z najcięższych fizycznie prac ale jeśli małe drobne dziewczyny umiały sobie poradzić to Ty też dasz radę.  Pickerzy (czyli zbieracze/zrywacze) dostają płacone od uzbieranej skrzyni. Jedna skrzynia w zależności od rodzaju potrafiła pomieścić od 350 do ok  400 kg. Jabłka czy gruszki zbierane są do toreb, które umocowane są z przodu osoby ich zbierających.  Pełna torba to waga 20 kg. Za pełną skrzynię, picker  dostaje od 24 NZD do 30 NZD, w zależności od gatunku jabłek czy gruszek.  Pełną torbę jabłek czy gruszek należy delikatnie opróżnić do skrzyni za pomocą tunelu, który przypięty jest do dna torby.

Dla tych co nie chcą zrywać jabłek mogą udać się do pakowalni. Najlepiej wybierać małe, rodzinne sady gdyż w wielkich pakowalniach praca to horror. Jeśli pakowalnia składa się z kilku stanowisk, atmosfera jest znacznie lżejsza. Można sobie tu pozwolić na zatrzymanie linii, jeśli stacje zostaną przepełnione. Pakowanie jabłek to bardzo żmudna ale całkiem bezstresowa praca. Grunt to wytrzymać 8 godzin.  Niestety większość mojej pracy polegała na selekcji jabłek czy gruszek, które nie podlegały standardom pakowalni. Jeśli jesteś na stanowisku pakującym, czas ucieka o wiele szybciej gdyż możesz się przemieszczać od jednej stacji do drugiej. W moim przypadku stałam w jednym miejscu cały dzień, wciskając wzrok w jabłka i co chwila na zegar. W pakowalni płacone jest za godzinę.

Jeśli zostaniesz do końca sezonu, możesz liczyć na bonus (tyczy się to tylko picker’ów), zazwyczaj to dodatkowy dolar na każdej zebranej skrzyni.

 

 

W Kanadzie dostaliśmy pracę w sadzie z czereśniami. Kontakt znaleźliśmy na https://www.picktheworld.org/. Jak szukać pracy omówiłam w temacie Praca w Kanadzie, jak ją znaleźć

Przyjeżdżając, spodziewaliśmy się małej rodzinnej posady ale z biegiem czasu dowiedzieliśmy ile sadów posiadali nasi pracodawcy i ile będą posiadać w przyszłości. To właśnie od sadzenia drzew zaczęła się nasza przygoda w Kanadzie. Przez pierwsze kilka tygodni budowaliśmy nowy sad o ogromnych rozmiarach. Cały proces zaczął się od  ustalenia gdzie dane drzewo będzie zasadzone. Za pomocą sznura z przylepionymi tasiemkami co 4 stopy oraz drewnianymi patyczkami na lody, mierzyliśmy każde przyszłe drzewo. Wyobraź sobie wykonanie 11 tysięcy przysiadów. Przyszły sad mieścił się w górach. Był to ugór bez drzew gdzie można byłoby się schować więc doświadczaliśmy upałów, zimnych podmuchów wiatru czy też silnych deszczy. Po wykonaniu pomiaru przyszła pora na sadzie drzew. Na szczęście doły zostały wykonane przez koparkę ale i tak przyszło nam pracować z łopatą. Sadzenie drzew jest jak linia produkcyjna. Najpierw drzewa są rozrzucone do dziur, następnie są one przysypane gruzem na tyle aby mogły stać, później zostały posypane nawozem, nawóz zostaje przyklepany a tak przygotowane drzewo zostaje podlane. Każdego dnia wykonywało się inne funkcje ale oczywiście znaleźli się tacy co potrafili się wymigać od machania łopatą, zostawiając zazwyczaj małe drobne dziewczyny aby zrobiły to za nich. Po zasadzeniu 11 tysięcy drzew zostaliśmy rozdzieleni na dwie grupy. Część  kończyła pracę przy nowym sadzie gdy my przerzedzaliśmy owoce brzoskwiń, nektaryn i jabłek.  Praca polegała na dokładnie tym samym co wykonywaliśmy już wcześniej w Nowej Zelandii z wyjątkiem tego, że dostawaliśmy za godzinę a dokładnie 12 dolarów/godzinę. Gdy wszystkie drzewa zostały przerzedzone przyszła pora na podwiązywanie gałęzi. Musieliśmy zapewnić miejsce przejeżdżającemu traktorowi tak więc wszystkie gałęzie, które zagradzałyby przejazd musiały zostać odgarnięte oraz przywiązane do konaru lub innych gałęzi.

Zbiór czereśni zaczął się z początkiem lipca i trwał dokładnie 6 tygodni. Gdy ja marzłam w pakowalni Jirka zbierał w upale czereśnie. Zbiór owoców należy rozpocząć bardzo wcześnie rano ( 5 rano), gdyż popołudniu jest zbyt gorąco i owoce są zbyt miękkie aby je zbierać. Zbieranie czereśni odbywa się na tej samej zasadzie jak jabłek z tą różnicą, że zbierane są one do koszyka. Każdy pełen koszyk waży  ok. 12 kilo. Cena za koszyk to 50 centów.

Praca w pakowalni czereśni wygląda nieco inaczej niż pakowanie jabłek czy gruszek. Przede wszystkim temperatura pomieszczenia jest znacznie niższa a szybkość z jaką musiałam pakować czereśnie nie można porównać do tej przy jabłkach. Po tygodniu pakowania czereśni zostałam zaawansowana na kontrolera jakości. Bardzo polubiłam tą pracę choć przyznam, że nadal kocham moje jabłuszka, o których się tyle dowiedziałam, czereśnie są dla mnie wciąż pewną tajemnicą.  Moim zadaniem było zapewnienie aby wszystko szło zgodnie z planem. Każdego dnia dostawałam rozporządzenie, gdzie idzie dany rozmiar czereśni. Zdziwiłbyś/abyś się jak może to być skomplikowane. Innym obowiązkiem na mnie spoczywającym było  przeprowadzenie szeregu kontroli takich jak: tekst cukru, pomiar temperatury pomieszczeń oraz wody. Ulubioną częścią mojej pracy było przygotowanie próbek, na których badano zawartość ewentualnych larw. Gdyż czereśnie zostawały wysyłane na eksport, musiały posiadać certyfikat potwierdzający brak larw. Aby przygotować próbki musiałam je rozgnieść, jak na dżem, zalać wodą wymieszaną z brązowym cukrem i czekać aż larwy wypłyną na wierzch. Urzędnik, który bacznie się temu wszystkiemu przyglądał, spryskiwał przygotowaną miksturę czymś chemicznym a następnie wypatrywał larw. Za kontrolera jakości płacono mi nieco więcej (14/ 15 dolarów).

Jadąc do pracy w sadach można się spodziewać ciekawych osobowości. To nie tylko ciężko fizycznie praca ale wiele przetańczonych nocy pod gołym niebem czy niezliczona ilość ciekawych rozmów do świtu. Warto spróbować życia na roli:)

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

bottom of page